Ulissima

Ulissima

2015/07/29

TYPOWA MATKA. CZYLI JAKA?

Nie jestem typową mamą "siedzącą" z dzieckiem w domu i spędzającą całe dnie na placu zabaw. Nie jestem mamą chodzącą na osiem godzin do pracy, by przyjść do domu i móc oddać się zabawom z córką. Jaką więc jestem mamą?




Myślę, że taką na miarę naszych czasów.
Rozmawiam z koleżankami - mamami, które po urodzeniu i odchowaniu dzieci wróciły do pracy. "Ty to jesteś w domu, to masz zupełnie inaczej" - słyszę. I dziwnie się czuję. 
Siedzę na placu zabaw i słucham jak wygląda dzień otaczających mnie w danym momencie mam. "Po śniadaniu nastawiamy pranie, potem obiad trzeba przyszykować". I znów czuję się nieswojo. Bo ani do pracy regularnie nie chodzę, ani regularnie nie "siedzę" z dzieckiem w domu dumając nad pierdołami. I bardzo dziwnie swędzi mnie w brzuchu, gdy moja ukochana pomocnica - lat prawie trzy - na placu zabaw gotuje zupę z piasku w różowym garnuszku pożyczonym od koleżanki, i mówi że to obiad już na jutro. I gdy widzę, że opiekunki innych dzieci potraktowały to jako dowcip.
A u nas tak jest. Mąż - pszczelarz stwierdził niedawno że hodowla pszczół to jest to, co zawsze chciał robić w życiu. I robi, z tym że wcześniej założyliśmy firmę produkcyjną (wyroby artystyczne, czyli coś co ja chciałam zawsze robić hahaha ale o tym następnym razem) i obecnie pozbywamy się jej asortymentu. Przepraszam, ja się pozbywam wyprzedając wszystko na allegro. W tygodniu gotuję więc wspomniany obiad z wyprzedzeniem półdniowym. Nie mogę robić go do południa, bo od rana mam w domu zajęcie, które zapewnia nam przetrwanie. Czyli pracuję. Co wymaga ode mnie skupienia, zaangażowania, uporządkowania. A cała reszta prac domowych jest przy okazji chciałoby się rzecz. Ale nie jest, bo cała reszta domowych zajęć jest rozpraszaczami, które sprawiają że ani nie jestem 100% super mamą w danym momencie ani pracownikiem.
Czy źle mi w mojej obecnej sytuacji? Otóż absolutnie nie :-) Tylko czasem czuję się po prostu dziwne, że nie mogę się nigdzie przypasować w 100%, bo jednak człowiek jest zwierzęciem stadnym. Jeśli więc czytają mnie mamy w takiej podwójnej roli jak ja, łapki w górę!
Znam kilka przedstawicielek grupy mam, które otwarcie przyznają - choć to w dzisiejszych czasach bardzo niepopularne - że wychodząc do pracy odpoczywają od domu i dzieci oraz mamy, które po "macierzyńskim" wracają lada dzień do pracy i nie mogą się tego doczekać! Oczywiście są i takie, którym praca do której wróciły nie pozwala spędzać z dziećmi tyle czasu ile by chciały.
A jak jest z Wami? Jestem strasznie ciekawa.

2015/07/21

MOJA ULISSIMA

WWW.MARWOC.PL

Sezon ślubny w pełni, dlatego chętnie pochwalę się kolczykami, w których wystąpiłam na mojej życiowej premierze przed  trzema laty. Kolczyki oczywiście mojego autorstwa.


I choć po moim ostatnim tekście o kolczykach mam pewne obawy co do poruszania tego tematu - zaryzykuję :-)

Gdy planowałam ślub od razu wiedziałam, że biżuterię zrobię sama. Najważniejszą częścią miał być naszyjnik. Pomysłu jednak nie miałam, zrobiłam więc komplet skromny, klasyczny, biały z masą perłową. Miał pasować do sukienki typu hiszpanka. Jak to jednak z kobietami i ślubami bywa  - przygotowania trwają tak wiele miesięcy, że kobieta zdąży po drodze zmienić sukienkę ślubną. Tak też było ze mną. Niestety, okazało się że do nowej kiecki zrobiony sutaszowy komplet nie pasuje. I na prędce trzeba było zrobić coś nowego.
Zaczęłam od kolczyków. I tak szyłam, szyłam, szyłam aż okazało się że są dość widowiskowe. Bałam się nawet, że za bardzo i mało brakowało a bym w nich na ślub nie poszła bo "zbyt rzucają się w oczy". Na szczęście byłam na tyle przytomna, by nie rezygnować z pomysłu założenia ich :-) Niestety naszyjnika nie zdążyłam zrobić w te kilka tygodni i mocno zastanawiałam się, czy jego brak nie spowoduje, że kreacja będzie niedopracowana. Nic bardziej mylnego. Uważam że to był strzał w dziesiątkę, naszyjnik i kolczyki byłoby to zdecydowanie za dużo.




Oto mój komlet Ulissima w całej okazałości. Połączenie koloru białego i pudrowego różu jest obłędne w kreacjach ślubnych - niby nic takiego a sprawia, że całość nie jest mdła.
Materiały: sutasz i szklane koraliki.

WWW.MARWOC.PL





Storczykowy bukiet ślubny dopasowany był kolorystycznie do kolczyków. Wśród białych kwiatków widniał jeden różowy. Różowa wstążeczka zdobiła też sukienkę. I jak trafnie wywróżyło kilkoro gości była oznaką tego, że urodzę dziewczynkę :-) Więc uważajcie Dziewczyny co zakładacie na ślub!
Gdybyście miały wątpliwości czy wiązanka ma być z kwiatów prawdziwych czy nie, odsyłam do poprzedniego wpisu (KLIK).

2015/07/17

TRENDY I ICH EKONOMICZNE BŁĘDY

Kwiaty. Piękne, eleganckie, nieskończenie różnorodne, ponadczasowe. Czy na pewno? O tym, że przyszedł czas na koniec nieskończoności opowiedziała mi pewna kwiaciarka. Posłuchajcie jej opowieści (tzn. przeczytajcie rzecz jasna).


FOT. INTERNET


- Dziś w kwiaciarni musi być wszystko. Upominki takie jak świece, ramki na zdjęcia, wazony, kartki z życzeniami, śmieszne kubki. Bo kwiaty to w kwiaciarni już się tak nie sprzedają. Weźmy takie imieniny. Andrzeja, Anny, Krystyny. Kiedyś to były imieniny! Chodziło się w gości, z kwiatami obowiązkowo. Dziś te imiona nie są takie popularne a i pokolenie takie imiona noszące już tak nie biesiaduje. A młodzi to imienin w ten sposób nie obchodzą, na pewno nie z kwiatami. Kwiatek to młodzi kupują na Dzień Matki i zakończenie roku szkolnego, ale to raczej symbolicznie, po różyczce. Jeśli zdecydują się na większy bukiet to jest on wspólny od całej klasy więc na jedno wychodzi. Aha, i w Dzień Kobiet mamy spory ruch. 
Śluby? Z roku na rok pogłębia się trend, że Państwo Młodzi nie chcą od gości kwiatów, zamieniając to na inne, bardziej praktyczne rzeczy. Bo kwiaty i tak zwiędną, to prawda. Zostaje jedynie wiązanka Panny Młodej a i ta zdarza się z materiałów innych niż prawdziwe kwiaty.
 - No a pogrzeby? - wtrącam nieśmiało. 
- Ależ. Coraz więcej pochówków odbywa się w kolumbariach, gdzie chowane są prochy. Płyta nagrobna jest maleńka, ledwo jest gdzie postawić kilka zniczy. Wiązanki są zamawiane, ale też w mniejszych rozmiarach. Dlatego znicze też mamy w sprzedaży. 

Nigdy nie patrzyłam w ten sposób na zmieniające się zwyczaje. A Wy?

2015/07/14

TAKA DUŻA I BEZ KOLCZYKÓW?

Są bardzo małe i błyszczące a potrafią wywołać masę kontrowersji. Mój stosunek do kolczyków u dzieci jest obojętny. A raczej był do czasu, gdy moją córkę zapytano:


- Kiedy mama przebije ci uszy i będziesz miała ładne kolczyki jak koleżanka? 

Gdyby to pytanie skierowano do mnie, nie byłoby wielkiego "halo". Ale zapytano dwuipółletnie dziecko, sugerując, że kolczyki to coś dobrego w przeciwieństwie do ich braku.
Nie mam nic przeciwko mamom, które przekłuwają uszy swoim córkom. Sama kupowałam w prezencie z okazji chrztu kolczyki a 
moja Ula, mimo że nie ma dziurek w uszach, kolczyki na chrzciny również dostała, podobnie jak medalik czy złoty łańcuszek ale nie paraduje przecież po dzielnicy uzbrojona w biżuterię po - nomen omen - uszy.
Gdy urodziłam córkę myślałam o kolczykach dla niej i o tym, by miała je już w dzieciństwie. Tymczasem moja Ursa o kolczykach nie myślała jak podejrzewam, bo w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie nie robiła nic innego jak tylko płakała. Przysięgam. Praktycznie bez przerwy. Z tego powodu często odwiedzała lekarzy, miała robione badania, a przy okazji przechodziła ogromny stres. Nie chciałam dodawać jej kolejnego powodu do płaczu i nerwów, związnego z wizytą u kosmetyczki, choćby nie wiem jak delikatnej. Gdy więc miała te parę miesięcy przesunęłam w planach wizytę w gabinecie "na później". Przypomniało mi się o tym w okolicy roczku, chciałam zrobić jej taki właśnie prezent. Miałam nawet salon z polecenia. Ale jak zrobić kolczyki dziecku, które nie akceptuje na włosach spineczki, kitki, ściąga skarpetkę, o czapce nie wspominając (bo niewygodne, przeszkadza), poznaje własne ciało dotykając się wszędzie nie do końca skoordynowanymi jeszcze ruchami i na 100 % złapie również za kolczyk? Na dodatek na kilka opinii mam, które córeczkom przebiły uszy i zapewniały, że nie ma powikłań była jedna, której córce po takim zabiegu długo nie goiło się ucho i ostatecznie dziewczynka kolczykow nie nosi. I ta jedna opinia wystarczyła, by moja ostrożność osiągnęła level hard.
Kolczyki są w naszej kulturze powszechnie akceptowalną formą zdobienia ciała, ale jak widzę w wózku-gondoli maluszka z kolczykami w wersji mini a jednak na tym małym ciałku wyglądajacymi na naprawdę duże, czuję jakiś niesmak.
Tak więc Ula kolczyków nie ma a ta zaplanowana "na kiedyś" wizyta jeszcze przed nami. Ula mówi, że jak będzie dorosła to też będzie nosiła kolczyki, jak mama. Do tej dorosłości ma jeszcze trochę czasu.




2015/07/13

CHLEBA NASZEGO POWSZEDNIEGO



Co mieliście dziś na śniadanie? Chrupiący chlebek, który czuć że się go porządnie gryzie, czy gąbkę uginającą się pod ciężarem położonych na kanapce dodatków?

O chlebie napisano chyba już wszystko. To przecież podstawa. Ale ja się od dłuższego czasu zastanawiałam, co mają wspólnego z chlebem produkty sprzedawane w mniejszych i większych sklepach. Zapakowane w worek, które przez cały czas swojego istnienia nie doświadczyły czegoś takiego jak chrupiąca skórka! No sorry, te chleby z marketów powinny mieć nazwę "wyrób chlebopodobny". Nie oszukujmy się, wiem jak smakuje "chleb" z marketu bo zdarzało mi się podać go rodzinie na kolację (o zgrozo!). Od dłuższego czasu gdy byłam zmuszona już kupić chleb w takim miejscu wybierałam ten nie krojony i nie pakowany w worek, ponoć pieczony na miejscu. 
W końcu powiedziałam: stop. I postanowiłam upiec chleb sama. Jak się okazało w internecie są setki przepisów, dlatego nawet nie podaję linka do konkretnego z nich. Do mojego pszennego domowego pieczywa nawrzucałam co się dało (zresztą w przepisie, z którego korzystałam była właśnie opcja urozmaicenia bochenka czym popadnie). Wrażenia kulinarne? Czuć że coś jesz. Serio. 
Chrupie, słonecznik i orzechy miło się rozgryza, a do tego jesz w aromacie pieczywa, który unosi się w domu długo po tym, jak chleb się upiecze. Zresztą upiec go naprawdę nie jest trudno! Domowy chleb jest bardzo syty i nie zostały nam póki co żadne jego resztki! 
Co byłoby gdyby jednak zostały? Nic straszego, bo wykorzystuję kilkudniowe kromki do różnych celów: kawałki chleba namoczone w mleku dodaję do klopsów (nie pytaj dlaczego się moczy w mleku, bo nie wiem. Od zawsze tak się robiło, więc przejęłam ten sposób. Prawdopodobnie chodzi o to, by kromka zmiękła). Gdy akurat ich nie robię, trę po prostu zeschnięte kawałki (zostawiam specjalnie do wyschnięcia) na domowa bułkę tartą. No i wykorzystuję go jako tajną broń, gdy idziemy z Ulką na plac zabaw, a raczej gdy chcemy z niego wyjść (czyt. kiedy ja chcę z niego wyjść)! Plac jest w środku dużego parku i tuż za jego bramką zbiera się zazwyczaj grupka gołąbków (wielbicieli wszelkich trunków niestety również - jak to w parku). Gdy więc czas kończyć zabawę mówię córce, że teraz trzeba nakarmić gołąbki i  temu właśnie służy zabrany z domu chlebek :-) Głodne nie są też pływające niedaleko naszego domu kaczki. Pewnie lada dzień i one poczują nową jakość.
Chętnie poznam Wasze sposoby na niemarnowanie chleba i dodatkowe jego wykorzystanie!